24 Cze Sobota, jak sobota ,ale … co potem?
Wreszcie weekend! Nareszcie pobudka o 6:30! Żelowe węgle ze słoika o nawie „Dżem wiśniowy niskosłodzony” na 3 kromeczki przez chleb, poczwórne espresso na dwa razy, banan w kieszeń i trójskok do wozu.
Po kwadransie w klubie Hestrez – Crossfit Wrocław, na 1200m2 hali czeka już na mnie z samego rana grupka pseudo-entuzjastycznie nastawionych fanatyków, którzy równie jak ja nad sen w dzień wolny przekładają sport niszowy dość, bo „Pose”. Że co? Takie tam bieganie, powiedzmy że metodą, która nie kontuzjuje biegaczy i tyle.
Pół godzinki truchtu, rozgrzewki, rozciągania i parę technicznych niuansów. Pozornie prostych, a jednak ciężko się przemóc, aby to, co utrwaliło się w głowie i mięśniach, skasować, zapomnieć, zdeptać i na nowo raczkować biegowo, aby bieganie radość sprawiało, że szybciej, że lżej, że łatwiej, ładniej, i och i ach…!
Jedną jedną swoją „Pose”-nogą jestem jeszcze wśród dzielnie walczących o utrzymanie równowagi dziwnie jeszcze człpaiących „Pose’erów”, lecz drugą już w dniu kolejnym przebieram, bo „Dycha Wrocławska” atestowana będzie, a stresu tym razem przysparza mi ona co niemiara. Nie wyszedł mi cykl zimowy treningowy i tym razem tak, jak chciałem, bo kontuzji znów się nie wystrzegłem co mi parę razy pauzować kazało i cały misterny plan … ten tego się … sypać zaczynał.
Co prawda, od momentu, jak przeszedłem szkolenie trenerskie metodą „Pose” – wszystko gra i idzie jak po maśle, lecz czasu cofnąć się nie da i trza się zmierzy będzie z jutrzejszym wyzwaniem w takiej, a nie innej formie. No właśnie – formie!